Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

purpurowych jak upiory w krwawém oświetleniu. I tylko, jak punkt kulminacyjny potężny i wspaniały, wytryskiwał z téj farandoli ściętych głów jaszczurczy tors Muszki, złoty, promienny, z białą plamą twarzy, pleców i karku. Wielohradzki, oparty 0 pień drzewa, śledził ewolucye tancerzy z gorączkowém natężeniém. Czuł, iż orszak ten, fantastycznie piękny, ma w sobie czar sabbatu nieszkodliwych upiorów, wiodących taneczny korowód przy dźwiękach wygrywanéj na gałęziach drzew symfonii północy. Wzrok jego gonił za Muszką i za wzrokiem biegła cala jego istota. Widział tylko niepewną sylwetkę jéj twarzy i biustu i teraz więcéj niż kiedykolwiek wydala mu się niepochwytną, doskonale harmonijną istotą. Zaczął mimowoli przypominać sobie całą rozmowę, przeprowadzoną na polance, i ogarnęła go gorączka. Obiecał, że przyjedzie nad morze... obiecał!..
Tymczasem farandola płynęła teraz powoli w stronę wzgórka, który zupełnie tonął w cieniu. Muszka bez wahania wiodła cały łańcuch i zaczęła piąć się po ścieżce, która spiralnie wznosiła się ku górze. Wielohradzki zbliżył się ku elektrykowi, który zaczął gotować się do rzucania promieni.
Wąż farandoli, sadzonéj szafirami, rubinami, topazami, płynął wciąż ku górze w takt dziwacznéj muzyki, drażniącéj formalnie nerwy. Słońce-Muszka wznosiła się powoli, coraz wyżéj, jakby na skrzy-