Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w téj pokorze nutę dziecięcą, nawpół rozgrymaszoną, bez uniżoności żebraczéj.
Muszka patrzyła wciąż przed siebie szeroko otwartemi oczyma, jakby wśród ciemności odkrywały się przed nią nieskończone horyzonty.
— Naprzykład Mirzę, ponterkę francuzką Maleniego, najlepiéj lubię z całéj psiarni Paprotki, bo pokorne to, dobre, kochane... Orzecką téż lubię, bo Marta jest najłagodniejszą kobietą na świecie... Enfin nawet w kwiatach, roślinach, lubię bluszcze, mchy... bo to pełza pod stopami i ściele się pokornie...
Zapanowała chwila milczenia. Wielohradzki pragnął skorzystać z niéj i oddoć Muszce ową kartkę z karnetu, lecz młoda dziewczyna nagle go spytała:
— Jakie pan ma imię?
Wielohradzki wstydził się trochę swego imienia. Ów „Tadeusz“ brzmiał według niego bardzo pospolicie. Postanowił je więc upiększyć, tłómacząc je na francuzki język.
Thaddée!.. — odparł półgłosem.
Lecz ona zdawała się już nie słyszéć jego odpowiedzi, goniąc ciągle przesuwające się jéj przez umysł myśli.
— Pan wyjeżdża na lato?
— Nie wiem... prawdopodobnie...
— Przez Orzecką panu powiem, gdzie będę w lecie...