Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siadłszy z powozu, odziana w długi płaszcz ze złotawego mieniącego się jedwabiu z massą pelerynek, nastroszonych dokoła jéj ślicznéj głowy, witała się z Malenim, który natychmiast dał znak gotowania się do wyjazdu. Długie trąby zabłysły w powietrzu jak złote szpady i przeciągła, dziwaczna melodya rozległa się po całym placu, głusząc rżenie koni, brzęk uprzęży i szmer rozmowy. Grali trębacze mail’u Maleniego. Zrobił się ruch; zaczęto wsiadać do powozów wśród śmiechu, wrzawy i nawoływania się. Orzecka biegła ku swoim kucom, ciągnąc za sobą Musię Statnicką. Aureola kapelusza Muszki Dobrojowskiéj zabłysła na koźle mail’u wysoko po nad głowami wszystkich. Kafthan, zielony z trwogi i zdenerwowania, powstrzymywał swe „szkapy“, które dźwięk trąb doprowadzał do szaleństwa. Teraz bowiem trąbom Maleniego odpowiadało echo trąb mail’u Bonickich, na który właśnie windował się z trudem Melunio Orlicki, pragnąc zająć miejsce w gronie panien, których jaskrawe parasolki zaczynały zamieniać powierzchnią breku na fantastyczny parter olbrzymich kwiatów.
Nagle, wśród chaosu i wrzawy, zajechała jeszcze jedna dorożka i wysiadł z niéj Wielohradzki, blady ze zdenerwowania i zmęczenia. W biurze dowiedział się z rozmowy, iż wszyscy mężczyźni biorą na siebie dziś płaszcze dla okrycia się przed kurzem, który na drodze do Paprotki był przysłowiowym.