Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzemykami i zbladł jeszcze bardziéj, widząc biegnącego ku niému Malewicza.
— Co to, Kafthan? — krzyczał Małewicz — kupiłeś sobie bestye apokaliptyczne z obrazu Chełmońskiego?
Na plac w téj chwili wjechało lando namiestnikowéj.
Cztery panienki, odziane w skromne krotonowe sukienki, siedziały w głębi powozu.
— Co za szczęście, że wreszcie zdołałeś pohamować swe jukiery — ciągnął Malewicz. — Ręczę, że czwarta panna namiestnikówna dostałaby spazmów, patrząc na twą jazdę!...
Zaczął konie oglądać.
— Drogo zapłaciłeś?..
Kafthan rad, że Malewicz odwraca rozmowę i że będzie mógł pochwalić się zapłaconą sumą, odpowiedział:
— Dwa tysiące trzysta razem z szarabanem.
— Czego? centów?...
— Nie! reńskich!..
— To za drogo!.. A ta szkapa ma monatsblind na prawém oku...
Kafthan poruszył się niespokojnie.
— Co znowu!..
— Naturalnie!.. Stoisz na — przeciągn, szkapy zgrzane... jeżeli nie mają monastblindu, to dostaną...
Nagle Malewicz otworzył drzwiczki szarabanu.