Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tłómaczył mi dokładnie; możemy wrócić do salonu. Viens, Marthe!..
I powoli, uczepiona u ręki Orzeckiéj, która także przybrała minę seryo, przesunęła się koło Maleniego, zamieniając z nim dość wymowne i głębokie spojrzenie. Lecz Maleni widocznie opierał się czemuś, nie chciał wykonać jéj rozkazu czy prośby, i ona sprytem swoim wyczytała to w jego oczach.
Nie zatrzymując się nawet, rzuciła mu przez ramię:
Oh! je vous en prie!.. nie potrafię tańczyć inaczéj... je vous jure...
I odeszła, nie spojrzawszy nawet na Wielohradzkiego, który zmieszany nagłem pojawieniém się hrabiego (który mu szczególniéj imponował) zaczął składać porozrzucane burnusy i szale. Maleni stał ciągle w progu, oparłszy się ręką o drzwi białe, dyskretnie złocone.
Był to olbrzym łagodny i spokojny, kryjący pod maską wybornego światowca jakiekolwiek osobiste uczucia i wrażenia. Wysoko już postawiony u drabiny dyplomatycznéj, miał w sobie ciągłą dyskrecyę wzorowego dżentelmana, nieożywiającego się nigdy, lecz niepokazującego zarówno bezwzględnéj na wszystko obojętności. Oczami Maleni mówił często i dużo (to, co mówić zapragnął), lecz słowa, które z ust jego wypadały, zdawały się być zawsze prze-