Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielohradzki uczuł, że traci znów grunt pod stopami.
— Na „Domu otwartym”! — wykrztusił, czerwieniejąc nagle.
Muszka ramionami wzruszyła i, mrugając oczyma, zaczęła w pamięci szukać.
— „Dom otwarty”?.. connais pas!.. co to? balet? opera?.... enfin... peu m’importe!..
Odwróciła się szybko ku drzwiom i rzuciła okiem w głąb saloniku, w którym było słychać od pewnego czasu szelest sukni jedwabnéj.
Marthe!.. — zawołała — est-ce toi?
Oui! sois tranquille! — dał się słyszéć głos Orzeckiéj.
Muszka znów zwróciła się ku Wielohradzkiemu i wyniośle, zimno, obojętnie mówić zaczęła:
— Czy nie znalazłeś pan przypadkiem kartki pergaminu w formie treflu?.. wypadła mi z karnetu na wieczorze u Bodeckich... jeżeli ją pan znalazłeś... rendez-la moi.
I głosem stanowczym dodała: — J’y tiens!
Wielohradzki w milczeniu sięgnął do kieszeni fraka. Nie rozstawał się nigdy z tą kartką, na któréj zmienionem pismem nakreślone zacierały się już zupełnie literki.
Lecz nagle przyszła mu inna myśl do głowy.
Chciał naprawić swą niezręczność i pokazać się gentelmanem w oczach téj dziewczyny.