Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

płynęła od téj dziewczyny i przenikała wszystkich, zarówno mężczyzn, jak i kobiety.
Niepokój ten często zmieniał się w pewien rodzaj trwogi. Sztucznie wybielona twarz panny Dobrojowskiéj, objęta ramą rudych włosów, zadziwiała i przerażała swoją pięknością. Był to kwiat egzotyczny nieznany i tajemniczy. Chód jéj ślizgający się, taneczny kołysał jéj ciałem wiotkiem jak łodygą lilii. I twarz miała białość lilii, lecz, nie tych rosnących na moczarach, ale sztucznie wychodowanych i centkowanych tygrysiemi pręgi. Biła od téj dziewczyny woń takiéj lilii, pomieszanéj z zapachem angielskich dzikich perfum jabłecznych. Chwilami woń ta była wprost odurzająca. Lecz zwykle tworzyła dokoła Muszki rodzaj niewidzialnego obłoku, ciągnącego jeszcze po zniknięciu kobiety swój tren komety tajemniczéj, echa przeciągłego, błąkającego się w cieniu, resztki piosenki dolatującéj zdaleka, pod z zasłon mgły górskiéj, opadającéj białemi szmatami na powierzchnię drzemiących w rozpadlinach stawów skalnych.
Wielohradzki stał wciąż oparty o ścianę, niepewny i wahający. Czuł nerwową częścią swéj istoty, iż coś go ciągnie do uroczych zakamarków Petit Trianon, a iść tam nie śmiał. Patrzył więc znów na tańczące grono i machinalnie liczył wirujące pary.
Chwilę zatrzymał swój wzrok na Orzeckiéj, tańczącéj ze Staniem Pozbitowskim. Kobieta ubrana