Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

olśniewającą koroną, a u sufitu, na którym złocił si niezwykły plafon w stylu Ludwika XVI-go, bogaty i bogactwem tem przygniatający, śmiały się w purpurę odziane boginie z palmami w dziwacznie skróconych rękach. W oddali bielił się olbrzymi kcmin, biały marmurowy, szeroko otwarty, podparty dwoma potworami o mistycznie zasmuconych twarzach.
I po nad kominem portret samego pana domu, Dezydyrego Dobrojowskiego, stryja Muszki, zdawał się dominować po nad całym tłumem gości. Elektryczność oświetlała silnie płótno, wydobywając zeń maskę twarzy starego kawalera, bladą, o rysach regularnych, cokolwiek zepsutych tłuszczem i opadnięciem muskułów. Ordery i wstęga błękitna, przepasująca kamizelkę, imponowały zdaleka.
Pod portretem, w wielkiéj żardinierce z rueńskiego fajansu, kwitły heliotropy i białe gwoździki, tworząc u stóp dygnitarza cały parter delikatnych barw i była to dewiza życia tego człowieka: słać pod swe stopy wdzięk i czar życia. Kobiety, kwiaty, przepych, uśmiechy, woń i barw tęcza otaczały go dokoła. On życie swe kończył teraz spokojnie, bez wstrząśnień i wrażeń, żyjąc wspomnieniami swych dawnych miłostek i czarem chwili obecnej, czarem platonicznym, kąpiąc się w atmosferze piękności i uśmiechach kobiet, których był powiernikiem i przyjacielem.
Najchętniéj oddawał swe wykwintnie urządzone apartamenty na usługi dam, i piknik dzisiejszy od-