Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DAUMOWA.

Dobrze, dobrze... cóż tu tak ciemno?

HISZOWSKA.

I duszno.

ŻELAZNA.

Wiadomo... w pralni... wiadomo... zaraz zapalę.

DAUMOWA.

Tak. Bo to my chcemy się porozumieć co do koronek... nie wiem, czy pani też umie prać koronki?

ŻELAZNA.

W lot... w lot...

HISZOWSKA.

A gipiury?

ŻELAZNA.

W lot... w lot...

(zapala lampę, panie rozglądają się dookoła, spostrzegają baletowe spódnice i mówią do siebie:)

C’est ici, oui, oui...

DAUMOWA (spostrzega nogi Edka wiszące u okna).

O! O! a to czyje?

ŻELAZNA.

To... zaraz.

(ściąga Edka.)

proszę na dwór — ja tu mam interesa.

(Edek złazi z okna i ciągle się ucząc i patrząc w książkę owija się w pelerynę i wychodzi z izby ponosząc Demostenesa.)