Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MICHASIOWA.

A no, taki teraz widać zwyczaj!

(spogląda na chleb:)

Czyj to chleb?

ŻELAZNA.

Daleko by zajechała z tymi cukierkami.

MICHASIOWA.

Czyj to chleb?

ŻELAZNA.

A no... tego...

MICHASIOWA (ułamuje kawałek i je).
ŻELAZNA.

Tak sobie... ot...

MICHASIOWA.

Ta my z jednej wsi.

ŻELAZNA.

O! jakże to?

MICHASIOWA.

A no z Biedoty.

(śmieje się gorzko.)

To jest jedna taka wieś, gdzie się takie rodzą. Idę! jeszcze trza przynieść. Nie dała psia krew od razu wszystkiego zabrać, żeby się jej kiecki nie pogniotły. Ach! niech ją!..

(miarkuje się.)

A niech pani Żelazna nic jej nie mówi.

ŻELAZNA.

Niby co?