Strona:Głodne kamienie.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie odpowiedział, lecz, odepchnąwszy mnie na bok, biegł dalej dokoła pałacu ze swym szalonym okrzykiem, jak zahipnotyzowany przez węża ptak lata wciąż w kółko nad jego paszczą, i robił przytem rozpaczliwy wysiłek, aby samego siebie ostrzec, powtarzając bez przerwy: — Precz! Precz! To wszystko kłamstwo! To wszystko kłamstwo!!
Jak szalony pobiegłem w ulewnym deszczu do gmachu rządowego i zapytałem Karim Khana: — Powiedz mi, co to wszystko znaczy?
Od starego dowiedziałem się rzeczy następującej: Kiedyś szalały w tym pałacu niezliczone, niezaspokojone namiętności, nienasycone pożądania i piekielne płomienie dzikiej żądzy, a zato teraz przekleństwo wszystkiej wycierpianej męki serca i wszystkich zawiedzionych nadziei uczyniło każdy kamień tak spragnionym i łaknącym, że każdego żywego człowieka, który się do nich przypadkiem zbliży, pożerają chciwie niby wygłodzony potwór. Ani jeden ze wszystkich, którzy tam przespali trzy noce, nie mógł już ujść tej okrutnej paszczy, wyjąwszy Mehera Alego, który jednak przypłacił to pomięszaniem zmysłów.
Zapytałem:
— A czy nie znalazłby się jaki sposób, zapomocą którego ja mógłbym się uratować?
— Jeden jedyny tylko — odpowiedział stary — ale bardzo trudny. Ja panu powiem, na czem on