Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Winę ponosił księżyc, koronkowy welon, strój rycerski, śpiew, oklaski, słowem wszystko, zaś te biedne dzieci były zgoła niewinne. Nie zamierzali tego wcale uczynić. Ona nie odtrąciła wcale dla Gösty wirujących nad głową diademów hrabiowskich, ni miljonów składanych u jej stóp, on zaś nie zapomniał jeszcze Anny Stjärnhök. Nie, nie byli winni, żadne bowiem nie żywiło tego zamiaru.
Łagodny Löwenberg, załzawiony i uśmiechnięty jak zawsze, podnosił dnia tego i opuszczał zasłonę, jak mu to polecono. Przygnębiony wspomnieniem wielu przykrych przejść, nie zwracał uwagi na sprawy tego świata i nie znał ich jak należy. Spostrzegłszy, że Gösta i Marjanna przybrali inną pozycję, pewny był, że jest to nowy żywy obraz i podniósł raz jeszcze zasłonę.
Młoda para na balkonie zorjentowała się dopiero w chwili, kiedy zagrzmiały ponowne oklaski.
Marjanna drgnęła i chciała się cofnąć, ale Gösta przytrzymał ją, szepcąc:
— Nie ruszaj się! Wszyscy pomyślą, że jest to dalszy ciąg żywego obrazu.
Czuł, jak drży ze strachu, a żar pocałunków zagasł na jej ustach.
— Nie bój się! — szepnął drugi raz. — Pięknym ustom całować wolno!
Nie mogli się poruszyć, bo zasłona opadła i podniosła się znowu, a za każdym razem sto par oczu na nich patrzyło i sto par rąk dawało oklaski.
Podniosły to widok para kochanków. Nikt też nie przypuszczał, by było w tem coś innego, nad teatralny efekt, nikt nie wiedział, że senora płonie od wstydu, a rycerz drży ze wzburzenia. Wszyscy pewni byli, iż tak wypada z programu.
Nakoniec znaleźli się za sceną. Marjanna odsunąła z czoła włosy i rzekła z westchnieniem:
— Nie rozumiem samej siebie!
— A fe, panno Marjanno! — zawołał Gösta, krzywiąc się i czyniąc gest niechęci. — Cóż to za gust całować Göstę Berlinga? Fe, do licha!
Roześmiała się mimowoli.