Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



PROBOSZCZ Z BROBY.

Wszechpotężny Erosie, wiesz dobrze, że czasem wydaje się poniektóremu z ludzi, że zrzucił całkiem jarzmo twoje. Wymierają w jego sercu wszelkie tkliwe uczucia, jednoczące ludzi. Szaleństwo wyciąga pazury ku nieszczęśnikowi. Ale niebawem jawisz się, wszechpotężny opiekunie życia, zeschłe serce rozwija liście i niesie owoce, niby owa laska świętego.
Nikt nie mógł być nędzniejszą istotą od proboszcza z Broby i nikogo bardziej nie grodziła od ludzi nikczemność i brak miłosierdzia. Zimą nie palił w piecach, siadywał na niemalowanej ławce, odziewał się w łachmany, żył suchym chlebem, a na widok żebraka wpadał w wściekłość. Głodził konia, sprzedając siano, krowy zaś jadały suchą trawę przydrożną i ogryzały mech ze ścian domu. Aż na gościńcu słychać było głosy głodnych owiec. Chłopi rzucali mu jadło, wzgardzone przez psy i odzież nie przyjętą przez nędzarzy.
Ręka jego wyciągała się po jałmużnę, a grzbiet chylił w podzięce. Zebrał u bogatych, a biednym pożyczał na procenty. Ujrzawszy pieniądz bity, drżał z niecierpliwości, dopóki go nie miał w kieszeni. A biada temu, ktoby nie zapłacił w dniu zapadłości!
Ożenił się późno i lepiejby mu było, nie czynić tego wcale. Zona zmarła ze smutku i wyczerpania, córka poszła na służbę do obcych. Starzał się, ale wiek nie przynosił mu spokoju, przeciwnie, szaleństwo nie opuszczało go, ni na chwilę.
Pewnego, pięknego dnia sierpniowego wjechała na wzgórze brobijskie, ciężka, zaprzężona w czwórkę kareta, wioząc wykwintną, starą pannę, która przybyła ze