Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Taka rana zagoić się nie może. Wzięliśmy z tego palca krew dla spisania umowy. Jest mój. W krwi mieści się siła wielka. Jest mój. Miłość go jeno może okupić, ale to rzecz daremna.
Anna walczyła ze zmorą, która ją ogarnęła. Wiedziała, że to szaleństwo, że nie można duszy zapisywać szatanowi, ale to rozumowanie pozostało bez skutku na jej myśli. Zatopiona w mroku i milczeniu lasu, nie była w stanie otrząsnąć z siebie zmory.
— Czy panna Anna sądzi może, że on już nie nie wart? Tak nie jest! Nie dręczył chłopów, nie oszukiwał biednych przyjaciół, nie grał fałszywie i nie był kochankiem mężatki.
— Jesteś pan sam djabeł! — zawołała.
— Pomieniajmy się, panno Anno! Weź pani Göstę i wyjdź za niego, a właścicielom Bergi daj trochę pieniędzy. Odstąpię go pani, gdyż jest mój. Wyobraź pani sobie, że nie Bóg wysłał owej nocy wilki i przystań na zamianę.
— Cóż pan chcesz za to?
Sintram skrzywił się.
— Ach... bagatelkę... poprzestanę na drobnostce! Chcę dostać tylko tę starowinę, którą masz pani w sankach.
— Szatanie! Kusicielu! — zawołała. — Precz odemnie! Czyż mam opuszczać starą przyjaciółkę, która mi zaufała? Mamże ją oddać ci, byś ją przyprawił o szaleństwo?
— Spokojnie! Spokojnie! Panno Anno, proszę się zastanowić. Oto jest do wyboru piękny, wolny, młody mężczyzna i stara, zamężna kobieta. Jedno z dwojga dostać muszę! Kogóż mi tedy pani zostawi, panno Anno?
Anna roześmiała się rozpacznie.
— Czyż pan Sintram handluje na zamian duszami, niby końmi na jarmarku w Broby?
— Tak, akuratnie tak! Ale jeśli panna Anna woli, możem wziąć pod rozwagę także i honor rodu Stjärnhöków.
Powiedziawszy to, zaczął głośno wołać swej żony, siedzącej w sankach Anny, a starowina, ku wielkiemu jej przerażeniu, wyszła z sanek i zbliżyła się doń drżąca, ale posłuszna.