Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gösta wszedł, ale nie powitał Marjanny, ani wyrzekł słowa. Stojąc u drzwi milczał, jak uzuchwalony wyrostek.
— Gösto! — zawołała ze swego fotelu.
— Tak się zowię! — odparł.
— Chodźże do mnie, Gösto, chodź blisko!
Podszedł, nie podnosząc oczu.
— Bliżej... bliżej! Uklęknij tu, przy mnie!
— Cóż to ma wszystko znaczyć, na miły Bóg? — powiedział, ale spełnił polecenie.
— Chcę ci tylko powiedzieć Gösto, że dobrze się stało, iż wróciłam do domu.
— Miejmyż nadzieję, że panna Marjanna nie zostanie ponownie wyrzucona na śnieg!
— Ach Gösto! Czyż mnie już nie kochasz? Wydaję ci się pewnie za brzydką!
Przyciągnął do siebie jej głowę i pocałował, ale chłodnym pozostał dalej.
Bawiło ją to w gruncie rzeczy, że był zazdrosny o rodziców. Ale pomyślała, że to minie. Rada była zdobyć go z powrotem, nie wiedząc poco. Pamiętała, że zdołał uwolnić ją od siebie samej i czuła, że jest to jedyny człowiek, któremuby się to raz jeszcze powieść mogło.
Zaczęła tedy mówić, zdecydowana pozyskać go sobie. Powiedziała, że nie ma zamiaru porzucać go na stałe, ale przez czas pewien muszą, dla zachowania pozorów, nie widywać się. Wskazała na to, że sam uznał ojca za wpółoszalałego, a także wyraził obawę o matkę, i wyraziła przypuszczenie, że aprobuje jej powrót do domu.
Wysłuchawszy, dał Gösta upust złości swojej. Oświadczył wprost, że już może dać pokój komedji, gdyż nie ma zamiaru być dalej jej pajacem. Opuściła go, w tej samej chwili, gdy otwarły jej się bramy domu, tedy kochać jej nie może. Wróciwszy z polowania nie zastał ni jej samej, ni słowa pożegnania, czy bodaj zawiadomienia, tak że zdrętwiał i omal nie padł na miejscu trupem. Osoby zdolnej tak ranić, kochać nie sposób. Nie kochała go też nigdy, ale jest poprostu kokietką i chciała mieć pod ręką kogoś, ktoby ją całował i pieścił,
Spytała, czy naprawdę wierzy, by z nawyku pieściła się i całowała z mężczyznami?