Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dworach, nie zaślepia się ani ich blaskiem, ani zaszczytami, ani mu imponuje ta wielkość panów i książąt, której schlebiają pochlebcy i przed którą uniżają się serwiliści.

Siebie nad inne ludzie cenić wyżej
Wada jest wszystkich sama się karząca,
Bo nikt przed nikim, gdy się nie uniży,
Wraz lecąc w górę, duma dumę strąca.

Jest w tych wyrazach odbicie wielkiej godności osobistej, bez pychy wszelako, której poeta nie zna i którą uważa za „wrzód zimny i twardy“ — który się tylko leczy plastrem wzgardy“.

Mówię i mówię i powtarzam jeszcze,
Szlachcic albo nie, niech będzie szlachetnym,
A ja go wyżej nad takich umieszczę,
Co tylko świetność winni wiekom setnym.

Kończy ten wiersz bardzo charakterystyczna krytyka pańskich dworów, która świadczy o wielkiej śmiałości tego gładkiego dworaka, co ani względami puławskich dobrodziejów, ani przysmakami czwartkowych obiadów nie dał się przekupić do utajenia prawdy i powiedzenia jej w oczy wszystkim.

Jest oddział ludzi nazwanych: Panowie,
Wielbią ich nie chcąc, nienawidzą chętnie,
Za co? nikt nie wie i nikt nie odpowie,
Lecz wszyscy do nich cisną się natrętnie.

A że gdzie i pan, tam i dwór ma być szkołą usposobienia młodzi i poloru, więc poeta rozbiera znaczenie i wartość tej szkoły, w której „ciągłem próżnowaniem“ uczą, jak być „pracowitym i zdatnym“ i wystarczającym swemu