Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od kilku dni po raz pierwszy chrząknął i machnął ogonem.
Najadłszy się soczystej trawy, wszedł do zarośli bambusów i jął poszukiwać młodych pędów.
Czynił to leniwie, bo oczy mu się kleiły, a trąba zwisała bezwładnie.
Już zaczął drzemać, gdy posłyszał młody, dźwięczny głos.
Ktoś wołał:
— Słoń! Słoń!
Birara podniósł głowę i obejrzał się. Przez łąkę biegł mały chłopak w białem ubraniu, przepasanem szeroką szkarłatną wstęgą.
Zaciekawiony Birara poszedł mu na spotkanie, wyciągając trąbę.
Stanęli naprzeciwko siebie. Słoń obwąchał chłopca i dotknął jego ramienia.
Jak każde zwierzę, odrazu zrozumiał, że mały, nieznajomy chłopak miał dobre, szlachetne serce.
Łypnął więc oczkami i trąbą objął