Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Amra nie umiał na to odpowiedzieć.
Przecież sam po raz pierwszy znalazł się w szczerej dżungli.
Odsłoniła ona przed nim cały świat tajemnic i dziwów bez liku.
Chłopak co chwila zadzierał głowę i wykrzykiwał w zachwycie:
— Patrz, patrz, sahibie! Małpki! I tam... i tu... tu, zupełnie blisko!
Brunatne i prawie czarne, rude i popielate o długich rękach i ciemnych pyszczkach zwierzątka śmigały w wyżynie, wdrapywały się na szczyty drzew i znikały tam, odzywając się ostrzegawczem rechotaniem.
W gąszczu traw i sitowia czołgały się długie, grube węże i kryły się pod pokracznemi pniami butwiejących drzew.
Zrzadka rozlegały się krzyki ptaków, które unikają niedostępnych haszczy.
Zagraża im tu ciągłe niebezpieczeństwo.