Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olbrzymie ciało wzdrygnęło się nagle, zgięły się pod niem kolana, gwałtownie podniosły się boki, aż żebra wystąpiły mu pod skórą i opadły powoli z cichym poszumem głębokiego westchnienia.
Minęła jeszcze jedna, długa chwila, zanim Birara osunął się, piersią dotykając ziemi.
W niepojęty sposób ułożył się wygodnie pomiędzy grubemi pniami ściętych drzew, nagromadzonych stosów korzeni i gałęzi, sam do zwału szarej ziemi podobny.
Poruszył trąbą i objął kornaka.
Ten uklęknął i, pochylając się nad nim, zaglądał mu w oczy, całował i szeptał dobre, łagodne słowa pociechy i otuchy, brzmiące troską i rozrzewnieniem.
Biała mgła zaścielała oczy Birary. Nie ruszał się wcale i nie oddychał już.
Amra czuł, jak trąba słonia słabnie, wiotczeje i opada powoli.
Wreszcie bezwładna i zimna wycią-