Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pożar! — pomyślał Amra. — Dzwonią na ratunek!
Ta myśl mignęła mu wtedy, gdy już dopadał Birary.
— Stary, mój stary, prędzej, prędzej! — mówił chłopiec, opierając nogę o podstawioną mu trąbę i wskakując na grzbiet słonia.
Birara, otrząsając się i prychając co chwila, podreptał ku miastu.
Dojechawszy do placyka, Amra ujrzał ludzi, biegnących w popłochu.
— Ochronka się pali! Piorun uderzył w trzcinowy dach! — wołano ze wszystkich stron.
Chłopak ścisnął kolanami szyję słonia i szybko ruszył naprzód.
Bywał w ochronce, którą założyły białe zakonnice.
Miał tam niegdyś przyjaciół — dwu chłopaków, synków sąsiadki — wdowy Rusy.
Przybył na miejsce pożaru i przeraził się. Płomienie ogarniały prawie cały budynek. Buchające ogniem żagwie