Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trącał go nogami. Darował mu życie, a on (Birara nie wątpił, że to był właśnie Guarra) zranił go czemś strasznem i palącem, co groźnie i ponuro gwiżdże, przeszywając powietrze.
— Birara... Birara! — brzmiał pełen wyrzutu, uspakajający głos kornaka.
Słoń chrapnął niemal z rozpaczą i postawił Hindusa przed sobą, bacznie mu się przyglądając.
Do Amry szybkim krokiem podszedł oburzony Anglik.
— Odpowiesz przed sądem za napad słonia na mój powóz i tego człowieka! — zawołał z gniewem, zaciskając pięści.
Amra nic nie odpowiedział. Przyglądał się tym ludziom, których nigdy w swem życiu nie spotykał, a których poznał słoń. Chłopak domyślił się, że mądry Birara powiązał tych nieznajomych, przypadkowo spotkanych ludzi z bliznami na swem starem ciele. Nieza-