Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czył i pilnował, aby wydobrzał! — dodał Tasfin.
— Rozkazałeś, najjaśniejszy panie! — skłonił się strzelec. — Znam skuteczne leki — czerwony pieprz dziki i gorzkie zioła „rostaramu“...
— Dobrze! — skinął głową maharadża. — Musisz go doprowadzić do zdrowia!
Naganiacze podchodzili już do stanowisk myśliwych. Od skrzydeł linji strzelców zagrały trąbki. Łowy były skończone.
Znoszono i składano w długi szereg upolowaną zdobycz.
Tasfin zamierzał iść, aby obejrzeć leżące gaury, dziki, jelenie i dużego lamparta. Chciał też powinszować pięknej zdobyczy najszczęśliwszym strzelcom.
Ledwie ruszył z miejsca, jak Birara chrapnął, a w oczach jego błysnęła rozpacz.
Jakto? Jego przyjaciel odchodzi? A co będzie, jeśli i on zniknie nagle,