Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdyszany i zziajany jął chrapać, dusząc się krwawą, lepką pianą.
Porwał go gniew bezmierny, a ból przeszywał mu porywczo wznoszące się boki.
W tej chwili padł głośny okrzyk:
— Birara!
Gdyby nawet strzał armatni w hałasie przeraźliwych dźwięków i zgiełku rozległ się teraz, — nieprzytomny i wściekły słoń nie posłyszałby go.
To zaś słowo, słyszane tyle razy z ust Amry, rozbrzmiało, jak uderzenie pioruna.
Birara stanął, jak wryty i nadsłuchiwał.
Może to tylko wydało mu się? Przecież już raz mu się to przydarzyło? Wołał go Amra, którego nigdzie znaleźć nie mógł, wołał zbliska... lecz był to sen!
— Birara! — rozległo się wołanie po raz drugi.
Z poza krzaków podniósł się czło-