Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż do nocy. Nie wiedział, czy spał, czy tracił przytomność.
Obudził go głośny plusk, po którym dobiegł zgrzyt żwiru i przeciągłe syczenie.
Uniósł głowę i z przerażeniem w oczach spojrzał na wąskie pasmo nadbrzeżne.
Uspokoił się natychmiast. Poznał krokodyle, wynurzające się z jeziora i wypełzające na piasek.
Widział te gady na Tapti i Narbadze i nie bał się ich.
Ucieszył się nawet. Skoro krokodyle wyszły na brzeg, — mógł być pewny, że wpobliżu niema żadnego wroga.
Księżyc wypłynął z poza wierzchołków drzew i oświecił dżunglę i jezioro, które natychmiast okryło się srebrną łuską. Powiał świeży wiatr. Pogwar rozkołysanych gałęzi i poszept liści biegł ponad wyspą.
Birara zebrał resztki sił i podźwignął osłabłe ciało.