Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, drżały i uginały się pod ciężarem ciała.
Nie mógł westchnąć głęboko, bo ostry ból przeszywał mu pierś.
Dyszał pośpiesznie, jakgdyby po długim biegu lub wdrapywaniu się na górę.
Krótki, urywany oddech zakończył się kaszlem, a wtedy w gardle coś bulgotać zaczęło i zatkało mu nozdrza.
Chciał parsknąć, aby wyrzucić z trąby lepką pianę i czarną, zgęszczoną posokę.
Nie mógł uczynić tego przebitemi płucami, więc rzęził i znowu dyszał porywczo i szybko.
Gorączka trawiła go i dreszcze wstrząsały zbolałem, nagle osłabłem straszliwie ciałem.
Prawie nieprzytomnym, zamglonym wzrokiem spojrzał przed siebie.
Na środku jeziora ostatnią iskrą świadomości Birara spostrzegł wyspę. Wysokie drzewa podnosiły nad nią swe