Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra, kurcząc okrągły pysk i drapiąc ziemię pazurami.
Usłyszawszy jękliwe trąbienie słonia, całem ciałem przywarła do ziemi i słuchała.
Czemś tak ponurem i strasznem rozbrzmiewał ten ryk, że drapieżny kot stulił uszy, ogon zwiesił lękliwie i umknął do legowiska.
Słońce, zajrzawszy do dżungli, jakgdyby z podziwem spoczęło na olbrzymiem, szarem cielsku słonia. Wsparty łbem o pion drzewa, siedział na zgiętych tylnych nogach, zbryzgany pianą, skrwawiony, dyszący ciężko.
Zwalił się wreszcie na bok i pozostał nieruchomy, śmiertelnie wyczerpany.
Zdawało się, że już nie żył, lecz chude, o wystających żebrach boki wznosiły się i opadały, a rozdęta gardziel z rzężeniem wciągała powietrze.
Do haszczy zajrzała hiena. Kręciła