Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka, najcięższe więzy — i jestem wolny! Chcę żyć z wami w przyjaźni aż do końca moich dni! Znam wybiegi i chytrość ludzką, więc ostrzęgę was i obronię...
Dwa najstarsze słonie natychmiast oddzieliły się od stada.
Zbliżały się nieufnie, z pogróżką, ukrytą w ruchu podniesionych trąb i szybko wachlujących uszu.
Sapały groźnie, z chrapaniem i świstem wciągały powietrze.
Stanęły wreszcie przed olbrzymim przybyszem.
Birara chuchnął na braci gorącym oddechem i pojednawczo machnął ogonem.
Nie wyciągał ku nim trąby, aby nie wyrażać zbytniej uniżoności, a jeszcze bardziej dla tego, żeby nie spłoszyć bojaźliwych, nieufnych dzikusów.
Słonie tymczasem obwąchiwały nieznajomego gościa i uważnie go oglądały.
W mig zrozumiały, że jest już stary,