Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moja grupa składała się z ludzi całkiem różnych poglądów, psychologji i inteligencji, a tymczasem wszyscy mieli jedno i to samo upodobanie.
Oto co wieczór, przy ognisku, po herbacie z sucharami, ci zmordowani długim marszem ludzie nigdy nie zabierali się do spoczynku odrazu.
Paląc fajki, leżeli około ogniska i zwracali się codziennie do mnie z jedną i tą samą prośbą:
— Profesorze, niech pan opowie o czemś, co życiem nie pachnie...
Były to dziwne, nocne opowiadania przy ognisku, za którym czaił się ciężki, groźny mrok puszczy lub stepu, szalał mróz, ze złośliwym sykiem i zgrzytem miotała się śnieżyca.
Jakich tylko tematów nie poruszałem wtedy! Religja, historja, astronomja, nauki przyrodnicze, filozofja, wszystko to zmieniało się, jak w kalejdoskopie...
To samo powtórzyło się i tu — w domu Teternikowych, gdzie po kolacji, przy dużym stole opowiadałem dopóźna; słuchali mnie uważnie już nawykli do tego moi towarzysze,