Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczęli uchodzić przed nimi i gromadzić się z rodzinami i dobytkiem w klasztorze Mureń, jako najbliższem zaludnionem miejscu.
Wkrótce w domach kolonistów i gościnnych jurtach klasztornych tłoczyło się do trzystu uchodźców. W miejscu, poświęconem mądremu a spokojnemu Buddzie, zapanowała ponura trwoga.
Spadły obfite śniegi, mróz dosięgał trzydziestu stopni, dzień w dzień szalał wicher, podnosząc chmury śniegu. Wszystkie ścieżki karawanowe utonęły bez śladu w głębokich zaspach. Górskie przejścia stały się niebezpieczne i nie do przezwyciężenia. Mongołowie nie chcieli dawać koni i wielbłądów, obawiali się prowadzić uciekinierów dalej, gdyż, jak twierdzili lamowie-kapłani, „bogowie zimy byli gniewni i czyhali na życie ludzi“.
A do naszego tymczasowego schroniska — mongolskiego miasta Uliasutaj było około czterystu kilometrów! Jak mogli przebyć ten szmat ciężkiej drogi koloniści, wioząc ze sobą kobiety i dzieci?!
Musiałem ze swoją grupą przebyć tę drogę przy tak ciężkich warunkach, że nawet my, już