Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał na baczności. Powtórzono mi słowa Domożyrowa, który jakoby z nienawiścią mówił o jakimś Polaku, uzurpującym sobie prawo wtrącania się do spraw rosyjskich.
Gdy w domu jednego z kolonistów jakiś pijany oficer z bandy Domożyrowa, zamierzając sprowokować z mej strony wybuch, zadał mi pytanie podobnej treści, odpowiedziałem zupełnie spokojnie:
— Jakiem prawem wdzierają się do życia Mongolji uciekinierzy rosyjscy, którzy nie mają żadnych praw nietylko tu, zagranicą, lecz nawet w swoim własnym kraju?
Oficer nic na to nie odpowiedział, lecz w jego oczach zamigotały złe ogniki. Umitygował się jednak odrazu, gdyż mój olbrzym bardzo niedwuznacznie przysunął się do niego i bacznie zaglądał mu do oczu.
Jednakże pewnego wieczoru domożyrowscy bandyci zamierzali uczynić na mnie napad, który udaremnili moi towarzysze z grupy polskiej.
Powracałem wówczas późnym wieczorem z fortecy od saita do miasta. Należało jechać około dwóch kilometrów szerokim gościńcem,