Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obawiał się, że śnieg pokryje przejście przez Sajany, a wtedy do lata musiałby wyczekiwać sposobności powrotu do domu.
Dalej do rzeki Sejbi miał nas przeprowadzić właściciel osady, namówiony przez naszego przewodnika.
Konie nasze były zmęczone i, chcąc nie chcąc, trzeba było dać im wypoczynek i trochę je odżywić. Postanowiliśmy spędzić tu cały dzień, a może nawet i dwa.
Nazajutrz przewodnik odjechał, życząc nam pomyślności i zdrowia.
Nie minęło godziny, gdy mała córeczka naszego gospodarza klasnęła w dłonie i zawołała:
— Sojoci przyjechali.
Do izby jeden po drugim weszło czterech Sojotów w filcowych kołpakach, i ze strzelbami w ręku.
— Mende (bądźcie pozdrowieni!) — powitali nas przybysze i zaczęli bez ceremonji uważnie oglądać nas ze wszystkich stron.
Byłem przekonany, że żaden ćwiek w naszych butach, żaden guzik ubrania nie uszedł ich badawczego wzroku. Potem jeden z nich, który był miejscowym naczelnikiem okręgowym, czyli