Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniewnie sapiąc, szybko się oddalił, zadziwiwszy mię swoim biegiem.
Nazajutrz, gdym jeszcze leżał na swem posłaniu, obudził mnie jakiś szmer za tylną ścianą nory. Ostrożnie wyjrzałem i zobaczyłem swego brunatnego sąsiada. Stał na tylnych łapach i ze świstem wciągał powietrze, ciekawie i bacznie rozglądając się dokoła; widocznie zastanawiał się nad kwestją, jaka to istota przejęła obyczaje niedźwiedzie i mieszkała przez zimę w barłogu pod korzeniami drzewa.
Krzyknąłem i uderzyłem siekierą w dno mego kotła. Mój wizytator ze wszystkich sił rzucił się do ucieczki i w mgnieniu oka zniknął pośród skał i krzaków.
Jednak ta wizyta nie podobała mi się. Była to jeszcze zbyt wczesna wiosna dla przebudzenia się niedźwiedzia. Stąd wywnioskowałem, że mój sąsiad należał do chorobliwego, bardzo złośliwego typu „mrówczaków“ typu nienormalnego, nadużywającego wszelkich przepisów niedźwiedziej etykiety. Wiedziałem, że taki samotnik jest zawsze zły i zuchwały, postanowiłem więc należycie przygotować się do następnego spotkania. Te przygotowania zresztą