Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żołnierze i chłop już dawno spali, gdy ja wciąż jeszcze planowałem, co mam dalej czynić. Zasnąłem nad samym rankiem, a gdym się obudził, chłopa już w izbie nie było. Wyszedłem z chaty i zobaczyłem, że kulbaczy dobrego gniadego źrebca.
— Odjeżdżacie? — zapytałem.
— Tak... pojadę razem z tymi... „towarzyszami“, — szepnął, — przed wieczorem powrócę. Czekajcie na mnie!...
Nie rozpytywałem go o nic, odpowiedziałem milczącem skinieniem głowy. On zaś tymczasem odwiązał od swego siodła dwa ciężkie wory, rzucił je przy ścianie w spalonej części chaty, uważnie zbadał uzdę i strzemiona, i rzekł z uśmiechem:
— Gotowe! Teraz pójdę obudzić „towarzyszy“.
Po godzinie, napiwszy się herbaty, żołnierze i chłop odjechali.
Pozostałem na dziedzińcu i zająłem się rąbaniem drzewa. Nagle skądś zdaleka dobiegł mię strzał karabinowy, a po chwili drugi. Zapanowała cisza. Od strony strzałów, wysoko ponad lasem, przeciągnęło stadko spłoszonych