Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

butów, poczem już z łatwością przechodzą przez najwyższe wydmy, przez wąwozy, przysypane warstwą śniegu, i mogą zręcznie i zwinnie biec przez las, omijając na zwrotnych nartach pnie i wystające nad ziemią korzenie drzew.
Pewnego wieczoru Marusz przy czerwonych błyskach płonącego w chatce ogniska obejrzał cały swój ekwipunek i sprzęt myśliwski. Wszystko było w porządku. Zaczął więc pakować rzeczy. A było tego niedużo. Zaledwie dwie skórzane torby.
Do jednej włożył potrzaski, sidła, kule, trzy blaszanki z prochem i jedną z kapiszonami, do drugiej — zapas herbaty, cukru, soli, suche placki, kawał suszonego mięsa, kociołek, kubek, zapasowe krzemienie, długi sznur hubki, blaszane pudełko z tłuszczem i zawiniątko starych szmat do czyszczenia strzelby.
Obydwie torby związał cienkiemi sznurami, do których przyczepił pęk długich i mocnych rzemieni, okrytych grubą warstwą łoju.
Nazajutrz o świcie, długo, z rozczule-