Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwrócił się do psa z mową, jakgdyby przemawiał do człowieka:
— Dobra, wierna Czao! Byłaś mi przyjaciółką. Nigdy nie uderzyłem ciebie... Teraz dopomóż mi i ratuj! Jestem słaby i pokaleczony i zginę w „tajdze“, jeżeli nie wywieziesz mnie z niej... Ciągnij teraz sanki, Czao, do Nań, do Dugena, do małego Wou-Gou!
Czao-Ra patrzyła na myśliwego, nie spuszczając z niego oczu, i niespokojnie strzygła uszami.
Marusz wczołgał się na gałęzie, starając się, aby całym ciężarem swoim opierać się na nartach i zawołał:
— Ruszaj!...
Szpic szarpnął postronki i z pomocą leżącego człowieka, który zdrową nogą i rękami, uzbrojonemi w dwa ostre kije, popychał sanki, pociągnęła, prężąc się, z nisko opuszczoną głową i zwieszonym ogonem.
Marusz wiedział, że cztery szpice zaprzężone do nart wiozą po gładkim śniegu trzech ludzi i około dwudziestu pięciu kilogramów bagaży, lecz on miał zaledwie jednego psa