Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poczajowa»...[1]. Na młodzież nie mogło to oczywiście pozostać bez niepożądanego wpływu: wielu zaczęło zbyt wielką przywiązywać wagę do powierzchowności, do stroju, ze szkodą dla strony umysłowej i moralnej, a nie brak było i takich, którym się wskutek tego do reszty przewróciło w głowie i myśleli, że są Bóg wie czem... Takich nazywano czubami krzemienieckimi, a pani starościna ma trochę racyi, kiedy w Tadeuszu Bezimiennym powiada: «Co też to za prezumpcye roją się pod temi czubami krzemienieckimi»[2].
Nie gorzej bawiono się w poście, tylko inaczej. O ile w karnawale wieczory tańcujące, kuligi, szlichtady i t. p. były na porządku dziennym, o tyle teraz, kiedy skończył się sezon Terpsychory, zaczynała się pora wieczorków muzykalno-deklamacyjnych, rautów, etc. Na brak koncertów nie mógł się również Krzemieniec w epoce tej uskarżać, żaden bowiem ze znakomitszych artystów, który odwiedził już Petersburg, Moskwę i Kijowskie kontrakty, nie mijał Aten Wołyńskich[3]. Dnia 10 marca 1820 r. śpiewała tu rozgłośna w całej Europie Catalani, a Lipiński grał na skrzypcach. Na pamiątkę pobytu słynnej divy nad Ikwą, jednę z ulic urządzającego się naówczas miasteczka przezwano ulicą Catalani, a po wyjeździe jej długo jeszcze żyła pomiędzy Krzemieńczanami tradycya o uniesieniu, z jakiem szef Drzewiecki wysiadającej z powozu śpiewaczce własny płaszcz rzucił pod nogi, ażeby sobie pantofelków zabłocić nie potrzebowała[4].

Skoro się już wspomniało o błocie, to wypada mu na tem miejscu koniecznie obszerniejszą poświęcić wzmiankę, rola bowiem, jaką w Krzemieńcu grało przysłowiowe błoto krzemienieckie, nie była wcale drugorzędną. Bawiący tu w r. 1818 z Adamem ks. Czartoryskim Julian Ursyn Niemcewicz powiada w swoich słynnych Podróżach historycznych, że w słotę smutnym jest pobyt w Krzemieńcu, albowiem niedostatek bruku i położenie górzyste, nierówne, sprawia, że za spadnięciem deszczu ulice stają się błotnistemi nie do przebycia, tak, iż w zimie nieraz czterema końmi ledwo wydobyć się można. Nieinaczej

  1. Aleksander Jełowicki, Moje wspomnienia, Poznań, 1877 (wyd. drugie) str. 177.
  2. Dzieła Józefa Korzeniowskiego, IV, 163.
  3. Tamże, 176.
  4. Pamiętniki Józefa Drzewieckiego, Wilno 1858, str. 344.