Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych ułanów i grenadjerów — bo i ci już zdążyli na pomoc konnicy — posypał się grad kul, który, dziesiątkując ich niemiłosiernie, uniemożliwiał wdarcie się do środka. Nie pomógł atak na drugą bramę, którym jen. Lefebvre usiłował rozdwoić uwagę nieprzyjaciela; ani pomogły dwa działa francuzkie, które, ustawione wprost Puerta del Carmen, po kilkudziesięciu jałowych wystrzałach utraciły wszystkich artylerzystów. Bohaterski zastęp Chłopickiego, ostrzeliwany z góry, z przodu, z boków, przerzedzał się z zatrważającą szybkością, topniał w oczach. Nie chcąc, ażeby wszyscy polegli, musiano się cofnąć.
Tak się zakończył pierwszy szturm do murów Saragossy. Działo się to w dniu 15 czerwca 1808 roku.
Rozpoczęło się wreszcie prawidłowe oblężenie. Dnia 3 sierpnia, gdy ukończono sypanie baterji, na nieszczęsne miasto posypał się grad bomb. Wezwany, aby się poddał, mężny Palafox odrzekł po spartańsku: «Walka na noże».
W nocy z dnia 4 na 5 sierpnia, po krwawo okupionem zdobyciu klasztoru Engracia, przypuszczono szturm jeneralny. Na bramę Carmen, tak pamiętną dla polskich żołnierzy, ruszył pułkownik Kąsinowski na czele 2 pułku legji. Noc była ciemna, ponura i duszna, przygnębiająca głęboką ciszą. Posuwano się szeroką drogą, a że chodziło o możliwie najbliższe podejście pod mury i wały miejskie, żołnierz więc, z oddechem zapartym w piersiach, skradał się jakby na palcach, by nierozbudzić czujności oblężonych. Koła armat, dla stłumienia ich turkotu, pookręcano słomą. Doszedłszy do oznaczonego miejsca, kolumna zatrzymała się, ażeby czekać świtu...
Skoro niebo zaróżowiło się na wschodzie, ruszono dalej. Podszedłszy tak blizko, że już gołe oko rozróżniało nietylko domy i wieże kościołów, ale i paszcze armat na wałach, natknięto się na czatę hiszpańską. Jeden z grenadjerów, który ją dostrzegł pierwszy, dał ognia. Człowiek padł trupem, ale na huk wystrzału, niby na dane hasło, nasypy i mury Saragossy, aż do tej chwili jakby w głębokim śnie pogrążone, zakwitły białymi kłębami dymu... Ziemia zadrżała. Rzucono się do ataku.
Kapitan Łaszewski, dowodzący niewielkim oddziałem grenadyerów, uderzył na bateryę przed bramą. Powitany kartaczami, stracił dziewięćdziesięciu ludzi, ale zato był pierwszy, który z 80 dzielnemi wiarusami wtargnął do miasta. Tutaj, choć prażony kulami ze wszystkich okien, zaczął zdobywać