Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lewskiego, jako dziewosłęb, i w długiej a kwiecistej oracyi, wygłoszonej do króla i królowej, prosił w imieniu Sobieskiego o rękę pani Zamoyskiej. Ludwika-Marya dała odpowiedź przychylną, poczem, wychwalając zalety oblubienicy, włożyła jej na skronie ofiarowany przez dziewosłęba wieniec z drogich kamieni. W trzy dni później, d. 5 lipca, przybył po narzeczoną sam Sobieski, a przybył, jak przystało na marszałka w. k., starostę i wielkiego pana, z ogromnym orszakiem przyjaciół ze szlachty, kozaków i dworzan. Tegoż dnia, w południe, w kaplicy zamkowej, w asystencyi licznego duchowieństwa, odbył się ślub, dany przez nuncyusza Pignatellego. Z kolei, po mnóstwie oracyj wierszem i prozą, rozpoczęły się trzydniowe gody weselne, podczas których państwo młodzi siedzieli przy stole królewskim, razem z nuncyuszem, prymasem i biskupem ambasadorem francuskim. Dokoła innych stołów siedzieli senatorowie, damy i panny. Pierwszy toast wychylono — z przyklękaniem — za zdrowie Ich Królewskich Mości, aż w końcu, po długim szeregu toastów, rozpoczęły się tańce. Nazajutrz Marysieńka, siedząc — za pozwoleniem królowej — na jej tronie, przyjmowała dary od biesiadników, a kanclerz dziękował stosownymi komplementami każdemu z dawców, wywoływanych podług listy przez Matczyńskiego. Następnie rozpoczęły się znowu tańce, które zabrały całą noc następną. Trzeciego dnia, 7 lipca, podejmował pan młody króla, królową i dwór cały. Uczta była lukullusowa, to też wszyscy popili się solennie. W końcu powstało zamieszanie, wśród którego, kiedy trzeźwiejsi brali się do szabel, królestwo Ich Mość odprowadzili państwa młodych do łożnicy.


∗             ∗

Odtąd zaczęła się nowa w życiu Sobieskiego epoka. Rozkochany bez pamięci w swej — jak ją stale nazywał — »jedynej duszy i serca pociesze, najśliczniejszej i najukochańszej Marysieńce«, pomimo że z czasem rozstał się z mnóstwem złudzeń co do dawnej »Astrei«, to jednak, aż po sam smutny kres dni swoich, zawsze był słabym wobec niej i bezwolnym, tak, iż ostatecznie zasłużył na owe twarde słowa, które o nim w sto pięćdziesiąt lat po jego śmierci wyrzekł Juliusz Sło-