chał się w Wenerze Medycejskiej, ale ta pigmalionowa miłość dla posągu, jakkolwiek artystyczna, potrafiłaby Rafaela i jego wesołą drużynę przyprawić o dobry humor: nie zrozumieliby poprostu, jak można się zakochać w kobiecie z marmuru. Jeżeli się kochać, to w kobiecie żywej, z ciała i krwi; wszystko jedno, z jakiej sfery pochodzi, czy jest córką patrycyusza, czy piekarza, byle była piękną, namiętną, rozkochaną. Fornarina nie była patrycyuszką, a jednak stała się najukochańszą kochanką Rafaela!...
Myśl ta nie dawała spokoju Słowackiemu, aż w końcu i on znalazł swoją Fornarinę.
Była nią »prosta dziewczyna« z ludu, za którą przemawiało jedno tylko: nadzwyczajna piękność. Słowackiemu wydała się odrazu podobną do Fornariny, uważał jednak, że była jeszcze »piękniejszą od tej, którą malował Rafael«. Jakoż, zapoznawszy się z nią bliżej, poprostu oszalał dla niej, tak, że w jednej chwili z dawnego roztropnego młodzieńca, który się »rozważnie prowadził i wszelkich niebezpieczeństw ze strony kobiet z dziwną zręcznością unikał«, stał się, jakby za dotknięciem jakiejś różdżki Afrodyty, »młodym chłopcem szalonym«, który, »pomimo przestróg rozumu, zakochał się z całą pasyą serca swego«, przekonany ostatecznie, że tylko taka miłość, takie upojenie zmysłów, jest coś warte naprawdę, i że taka Fornarina, chociażby była prostą dziewczyną, jeżeli kocha i oddaje się z prawdziwej miłości, może dać więcej niezaprzeczalnego szczęścia, aniżeli wszystkie idealne i platoniczne miłości, które »jak próchno świecą«, razem wzięte. Byle kochała, naturalnie, i byle była piękna!... Jego Fornarina florencka, piękna, jak grzech, była nietylko prześliczną dziewczyną, ale nadto posiadała taką typową urodę Włoszki, że »zupełnie odpowiadała pięknym okolicom włoskim«. Oczy jej, szafirowe przy świetle wieczornem, stawały się we dnie, przy słońcu, czarnemi, »jak kamienie w powieściach wschodnich«. Kształtna, wysmukła, z piersiami jawnemi — jakby się o nich wyraził Jan Kochanowski — posiadała coś czystego w sobie, co ją — w oczach rozmarzonego poety — czyniło podobną do »Nimfy mitologicznej«, a co go przykuwało do niej, pociągało jak magnes, przyprawiało o »szał«. Zwłaszcza, że, kiedy on szalał bez opamiętania, ona chwilami wydawała mu się »nieco zimna z charakteru«, co go rozpłomieniało tembardziej. Zupełnie »wyszedł
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/175
Wygląd
Ta strona została przepisana.