Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i proszę, nie opuszczajcie mojej żony, dopóki będzie potrzebowała pomocy i współczucia. Bywajcie zdrowi!
Zaczął ściskać ręce mieszkańcom Narymu, a potem, ucałowawszy raz jeszcze bladą twarzyczkę i drżące usta żony, wsiadł do wózka.
Konie ruszyły z kopyta. Lis nie obejrzał się ani razu.
Może bał się, że nie wytrzyma, i — albo skręci kark policjantom, albo wybuchnie ciężkim szlochem.
Wkrótce wózek zniknął na zakręcie drogi.
Wtedy dopiero zapłakała pani Lisowa i bezsilna usiadła na kamieniu przydrożnym. Tłum prostych ludzi nie umiał pocieszyć jej, nie znajdował dla niej słów otuchy i ukojenia.
Nie rozchodząc się stali wszyscy w miejscu i patrzyli na płaczącą kobietę niemal surowymi oczami.
Pierwszy odezwał się Rodionow:
— Pomożemy, kupimy waszą chatę na szkołę...
— Pomożemy... — wtórował mu wójt Pyraga. — Kupimy od was wszystko, co będzie dla was zbyteczne, a was do męża dostawimy.
— Dam konie i wózek wygodny, abyście mogli pojechać do Tomska upominać się o swoje prawa! — dodał kupiec Fedorow, wożący pocztę.
— Dziękuję wam! — szepnęła pani Julianna. — Dziękuję wszystkim!
Poszła do chaty, z której wyszedł był jej mąż, aby tu już nigdy nie wrócić.
Czuła to i lękiem ogarniała ją myśl o samotności. Obejrzała się, posłyszawszy czyjeś kroki za sobą. Była to Dunia Rodionowa.
— Ja z wami pozostanę, pani! — szepnęła.
Żona zesłańca schwyciła ją za ręce i pociągnęła za sobą.
Gdy tłum wzburzonych mieszkańców Narymu przechodził koło chaty Wotkuła, stary Pyraga spojrzał w stronę lasu i zmrużył nagle oczy. Nic jednak nie powiedział. A przecież