Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ulice nędznego miasteczka; słońce nabrało czerwonych blasków, wschodziło późno i znikało raptownie w gęstych mgłach, unoszących się nad rzeką.
Lasy, otaczające osiedle i dochodzące do brzegów Obi i Keci, stały się zupełnie czarne i niedostępne. Broniły ich bowiem przed ludźmi wysokie, sypkie wydmy śnieżne, z dniem każdym rosnące wzwyż, bo gęste zarośla krzaków podszytu tamowały im drogę do głębiny tajgi.
Po skwarnym lecie wypadła zima ostra, niebywale surowa. W tydzień po pierwszej śnieżycy uderzyły mrozy, a tak siarczyste, że „dymić“ natychmiast zaczęły rzeki, popłynęły po nich białawe, mętne plamy, stwardniały na krę i zatamowały sobą wart od brzegu do brzegu.
Nie mogła Ob zwalczyć tej przegrody, podniosła ją tylko, zsunęła ku niskiemu brzegowi i — wylała, zatapiając łąki na lewym brzegu i nizinne miejsca aż do Narymu.
Próżna jednak była walka rzeki-olbrzyma z zimą-władczynią północy!
Mróz, niebywały o tej porze roku, w mig skuł wartki prąd i unicestwił jego szalone wysiłki. Stanęły rzeki, okryły się lodem, a zamieć zrzuciła nań stosy śniegu iglastego, dzwoniącego jak szkło. Przepastne trzęsawiska, bagna, niezliczone „oczy“ jeziorek, skryte w uroczyskach leśnych, wszystko znikło pod lodem i śniegiem. Zwarzone mchy, gąszcz paproci, kępki porosłe wrzosem i jagodą leśną, legły pokotem, a wicher nasypał na nie białe kopce.
Ludzie wychodzili z domów otuleni aż po same oczy. Kożuchy, futrzane portki, wojłokowe buty — „pimy“ albo „kisy“, kosmate czapy jelenie z uszami, zwykłe tu „małachaje“ okrywały ciała mieszkańców, którzy zaledwie przez trzy miesiące zaznawali pieszczoty słońca.
Ostrożny, nieufny i przezorny Sybirak już w końcu września przygotowany był na spotkanie zimy. Przy domach, w kleciach złożył zapas drzewa i łuczywa do opału i oświet-