Strona:Feliks Kon - Nieszczęśliwy.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan wierzy — wysłuchawszy mnie uważnie, poważnie zaczął doktór — że ten sam Komar był kiedyś jednym z najzapaleńszych, najbardziej oddanych sprawie ludzi? Byłem z nim w jednym oddziale. Kiedy bój się zaczyna, oczy mu błyszczą, twarz cała ogniem płonie i rzuca się na wroga, jak lwica, broniąca swych lwiątek… Zdarzało się, że go ranią… krew leje się strumieniem, a on nic… Jegoż w tem wina że nie poległ? Kto wie… Gdyby wówczas poległ, może był by jednym z najbardziej czczonych bohaterów… Wylizał się… i został tylko Komarem…
— Czem że objaśnić, doktorze, tą metamorfozę?
Życiem! — odparł z przyciskiem doktór.
— Ta proza życia, o której przedtem wcale nie myśleliśmy, już w drodze dała się odczuć. Walczyliśmy z nią, ile nam sił starczyło, ale cóż zrobić, jeżeli każden oficer, dozorca, żołnierz, widział w każdym z nas pana, pomimo kajdan, odzieży aresztanckiej i odartej z włosa głowy, a Komara i jemu podobnych traktował, jak chłopów. Któż nie wie, że szczeble drabiny społecznej nawet w więzieniu zachowują swą siłę. Ale tam jeszcze można było z tym walczyć, a co było robić po wyjściu z więzienia? Rozrzu-