Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kami siedziby przybyszom Rosjanom, giną z głodu, chłodu, chorób wenerycznych, zaszczepionych przez dziwnego nabożeństwa kulturtragerów-kozaków... Wre walka o byt, o prawo do życia i giną jak zwykle słabsi, giną doszczętnie, nie pozostawiając nawet śladu swego istnienia, bo i zgliszcza jurt, których wszyscy mieszkańcy wymarli, spalone przez spółplemieńców, dla postawienia tamy szerzącej się zarazie, wiatr rozwieje po polu... Vae victis! Wieczne, niezłomne prawo żelazne!...
Rozgadał się Ostjak i dzika twarz mongoła innego zupełnie wyrazu nabrała. Smutek i myśl dziwnie kraszą twarze ludzkie. Przyjechał — i spotkaliśmy go, jako jeden z dziwnych okazów rodzaju ludzkiego, opuścił naszą barkę jako jedna z ofiar naszej kultury, naszej cywilizacji. Znowu lekka, zszyta z kory łódeczka przerzyna fale olbrzymiej rzeki, kierowana doświadczoną ręką przywykłego do borykania się z żywiołami tuziemca... Słychać śpiew, smętny, przy duszony, jak smętnym i przyduszonym jest byt śpiewającego... Śpiewa, płacze raczej, płacze nad swą dolą, dolą plemienia całego, dolą starych swych, ongi potężnych, dziś zupełnie bezsilnych bogów...
Zginął z oczu... Przez chwilę jeszcze słychać śpiew, potym zamierają dźwięki, zduszone i zagłuszone turkotem koła parostatku... Znowu zwycięża kultura...