Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/199

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    CHLEB I WODA.

    Stali nad brzegiem i klęli.
    — Znowu zabiera, znowu jucha zabiera. Ot tyle zagrodzone było łońskiego roku na wiosnę. A teraz o jakie trzy sążnie podeszło spodem, że ani przystąp... A tu... o i tu zrysowana ziemia. Wciórności!! Żniwa nadchodzą, kłos twardy, żółci się już na dobre słoma... a ty teraz broń się przed złodziejem... ratuj...
    Klęli i bili w brzeg grube, wierzbowe kloce.
    Wielkie wybrane doły na pół zalane wodą czerniły się rzędem. Długie, śmigłe wikliny zwaliły się ścianą pochyłą... czekały schnąc i dumając o swym losie.
    Bracia wielkimi babami drewnianymi walili po głowicach kloców wierzbowych.
    Każdy uderzył raz i stęknął...
    A kloc, obsunął się trochę wgłąb i chlupnął wodą.
    Co chwila przerywali pracę... ocierali pot z czoła rękawami koszuli... to jednym to drugim i klęli.
    Wielka kiść żółkniejącego żyta zwisała smu-