Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przekonany, że tak jest, milknę i ja... Nie, to nie do wytrzymania!
— Mańka! Mańkaaaa!
— Nie krzycz! Adaś nie krzycz! Wstydź się!
— Proszę cioci, bo nie mogę się doczekać!...
Staje w progu. Złote ma dziś od słońca włosy. Słyszę kaszel wuja.
— Nie wrzeszcz Adaś! — mówi wujek — Panny muszą się zawsze guzdrać. Całkiem proste.
— Więc jakże? — mówi Mańka — miałam w halce jechać na sumę?
Nareszcie wychodzą wszyscy. Co tu tego!
— Nie biorę tyle hołoty! — mówię. — Stanowczo nie.
— Patrzcie go! — szydzi Józek. — Albo to twój wózek.
Nie twierdzę, że mój, bo wujek słyszy, więc atakuję go tylko pośrednio.
— A to co znowu? — wołam. — Na cóż ty bierzesz aparat fotograficzny? Czy myślisz fotografować księdza przy ołtarzu?
— Daj mu spokój Adaś, niech sobie weźmie, to przecież...
— Mój dzień dzisiaj — woła butnie.
— Widzisz, to jego dzień... Niech sobie weźmie! — prosi ciotka.