Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci którym nie dano nic na ziemi, muszą mieć przecież coś dla siebie w niebie... prawda? Ale wracajmy do spraw aktualnych. Cóż tedy poczniemy z pańskiem ciałem?
— Nie wiem... nie myślałem o tem...
— Pyszny człowiek... panu niewątpliwie dano bardzo piękny „tajny rozkaz“.
— Zginąć?...
— Hm... możliwe... Albo może odnowić Stary Dom...
— Jakże to?
— Przypuszczam, że należałoby poprostu podpalić go na cztery strony!
— Co? — krzyknąłem wstrząśnięty do głębi, bo myśl taka zabłysnęła mi przed chwilą.
— Tak jest! Byłaby to nawet rzecz piękna taki pożar ziemi... to jest chciałem powiedzieć... Starego Domu. Pomyślanoby w przestrzeni, że urodziła się nowa gwiazda, a któraś z konstelacyi oglądanych od przeciwległego krańca przedwieczności wzbogaciłaby się o nowe słońce.
— Ależ wszakże Stary Dom jest dla ludzi wszystkiem, co posiadają...
— I nic prócz niego nie mają...
— Cóżby im tedy pozostało?
— Konieczność zbudowania Nowego Domu.
— Trud nadludzki...