Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
STARY DOM

Nieskończone, ciągłe zgrzyty, hałas, tentent kroków. Roją się ludzie, jak mrówki, brzęczą, jak bąki gderliwe. Szum, zgiełk w korytarzach Starego domu, a ja muszę słuchać tego wszystkiego. Oczy zamknąć można,... przez uszy przenika wszystko. Chwytają każdy jęk, każdą skargę, każdą kłótnię. Najbłahsza sprawa dostaje się do mózgu i rozgrywa się tam, rozkłada swe akta... Występuje oskarżyciel, obwiniony, obrońca, ława przysięgłych zasiada... Twoje zaś akta człowiecze, twe własne, najdroższe sprawy spycha woźny brutalnie na ziemię. Gdy zaś mieszkańcy Starego domu chcą tańczyć, to chociaż masz w duszy pogrzeb dnia tego, musisz wycinać hołubce. Uszy to straszny wynalazek... straszny!
Słucham, a przedemną rozwarta księga mej duszy w którą chwila po chwili wpisuje ktoś, z poza kręgu naszego poznania, ku ziemi wychylony, słowa otuchy, przestrogi i nadziei.
Rozmyślam, a oni żyją.
Jakże wytrzymać w Starym Domu?