Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
GOŚCINIEC DUSZ.

Czarne zwały fal przelewały się niespokojnie, dęły się i rozluźniały naprzemian, podobne muszkułom olbrzymiego ciała gorączką trawionego, podobne rytej histeryą twarzy, myśli wichrem brużdżonemu czołu... na grzbietach fal biała strzępiła się piana.
Pociemniało już stare, odwieczne niebo, pustynia, kędy tyle od wieków przemieszkiwało stworów dziwnych, ciągle innej postaci, ciągle pożądanych tym pełzającym po dołach bogotwórczym... tym, jako morze ustawną targanym udręką.
Noc nachodziła świat burzliwa, zdradna, żądna łupu, kryjąca zamachy w sobie, do złego skłonna...
Pomału, ostrożnie zstępując ze śliskich grzbietów fal w parowy płynne, migotliwe nawet w pomroce, to znów dźwigając się na wyże, niewiadomo skąd się jawiące, po szafirowem morzu sunął wielki okręt.
Śmigłe maszty darły się w górę, wydymały się białe, na zieleni ciemnej toni żagle, skrzy-