Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z wozów pociągu nadzwyczajnego, gdy okno się opuściło w dół i siwy jegomość, wychyliwszy się, zawołał:
— Panie... człowieku...
— A wedle tam czego? — odmruknął niechętnie ślusarz.
— Prędkożmy pojedziemy dalej?
— Ha... Bóg to raczy wiedzieć proszę jaśnie pana dobrodzieja...
— Cooo?
— Osie mają heisslauf... proszę jaśnie pana dobrodzieja...
— Co to znaczy? A może my musimy przesiadać...
— Ta niby to i takby znaczyło... ale nie da rady... bo niema wozów na takiej małej stacyi, proszę jaśnie wielmożnego...
Zawiadowca LOS uśmiechał się teraz. Nie czuł już nudności... ani nawet strzykania w głowie. Ba, samo nawet owo drżenie bolesne gdzieś się podziało. Niema jak emocya... niema jak ona... myślał.
— Na Boga... cóż to wszystko znaczy! — wykrzyknęła z poza jegomości jakaś dama otulona w szal.
— To znaczy, proszę jaśnie pani dobrodziejki, że osie mają heisslauf.