Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także kocham wszystkich, wszystkich tu obecnych. Chciałbym, ażeby wszyscy byli szczęśliwi, a i dziadunio chce tego, bo on jest taki dobry, i dla mnie, i dla każdego. Jak dorosnę, będę się starał iść w jego ślady i uszczęśliwiać wszystkich dokoła, tak samo, jak on.
I znowu ozwały się ogłuszające wiwaty, Cedryk z uśmiechem powrócił do dziadka, ujął go za rękę i pieszczotliwie oparł główkę na jego ramieniu.
Otóż i koniec naszej powieści. Jeszcze tylko wspomnimy w krótkości, co się stało z kupcem korzennym. Zacny ten człowiek tak był zachwycony tem wszystkiem, co widział w zamku, tak mu żal było przytem rozstawać się z małym przyjacielem, że z dnia na dzień odkładał wyjazd do Ameryki. Skończyło się na tem, iż przystał na żądanie zastępcy swego w Nowym-Yorku i sklep swój korzenny mu odstąpił; a sam założył podobny w pobliskiem mieście. Handel jego rozwinął się wkrótce bardzo pomyślnie, gdyż wszystkie bogatsze domy okoliczne, za przykładem zamku, u niego robiły zakupy, jedni drugim go polecali. Gdy Dik Tipton, po ukończeniu nauk, miał powracać do brata, do Ameryki, namawiał go, ażeby z nim jechał, stary kupiec pokręcił głową przecząco:
— Nie — rzekł stanowczo — nie mogę się z nim rozstać. Zresztą, powiem ci szczerze,